Co z tą Francją, Panie Macron?
Wokeizm. Woke. Czas rewolucji
W trakcie Pana pierwszej kadencji, Panie Prezydencie, ideologiczna radykalność powołująca się na republikę poszerzyła swoje terytorium i w zadziwiający sposób zwiększyła swoją siłę, a Pan nie zrobił nic, aby ją skrytykować, zatrzymać lub przynajmniej spowolnić. Przeciwnie, pozwolił Pan ministrom Pana rządu występować pod sztandarami kampanii, którą można nazwać „antywoke” i która wzywała do napiętnowania „cancel culture” czy też „islamogoszyzmu” w sposób niszczący dla życia ideologicznego.
Nowomowa
Warto przyjrzeć się samym terminom, tej nowomowie w części zaimportowanej ze Stanów Zjednoczonych. Słowo „woke” wywodzi się z języka Afroamerykanów, którzy używali go w znaczeniu pozytywnym na określenie świadomości i mobilizacji wobec niesprawiedliwości, rasizmu, dyskryminacji oraz jako wezwania do czujności i działania. Ten termin o dziewiętnastowiecznym rodowodzie przeżywa swój renesans w reakcji na zabójstwo George’a Floyda przez białego policjanta 25 maja 2020 roku.
„Woke” zrobiło karierę na amerykańskich i brytyjskich uniwersytetach oraz w niektórych korporacjach, ale od niedawna jest coraz częściej używane w znaczeniu pejoratywnym: jako określenie ideologii i form działania uznawanych za nietolerancyjne, sekciarskie, zrywające z uniwersalnymi wartościami – jednym słowem, za niebezpieczne.
We Francji przed 2020 rokiem termin ten był praktycznie nieznany, później zaś nadawano mu niemal wyłącznie ujemny odcień. Jedynie 14 proc. ankietowanych w sondażu IFOP przygotowanym dla tygodnika „L’Express” (opublikowanym 2 marca 2021 roku) przyznało, że słyszało termin „woke” na początku 2021 roku. Znacznie więcej osób słyszało inne terminy: „pisarstwo inkluzywne”, „kultura gwałtu”, „myśl dekolonialna”, „systemowy rasizm” i „przywileje białych”.
„Woke” jest częścią terminologicznej całości opisującej rzekome poważne zagrożenie dla republiki, a niejako także dla narodu. Do „woke” dochodzą takie pojęcia, jak „urasowienie” – stosowane przez związkowców z UNEF i Sud, powołujących się na antyrasizm – „rasizm instytucjonalny”, „rasizm wobec białych” czy też koncept „intersekcjonalności”, który opisuje zjawisko nakładania się na siebie różnych dyskryminacji czy niesprawiedliwości. Dla krytyków „woke” jest ono częścią „cancel culture” – „kultury unieważniania” – czyli piętnowania, odrzucania i wymazywania z przestrzeni publicznej osób lub zdarzeń.
We Francji „wokeizm” przedstawiany jest jako imitacja wersji amerykańskiej, co zresztą jest sprawdzonym zabiegiem: kiedy chce się zdyskredytować jakąś osobę, ideę, kierunek, mówi się, że to „takie amerykańskie”. Oskarżenie o odtwórczość jest podwójnie niestosowne. Z jednej strony osoby, które określa się jako „woke”, same siebie tak nie definiują. Z drugiej jest ogromna różnica między problemami po obu stronach Atlantyku: w Stanach Zjednoczonych rasizm jest strukturalny, a kwestia murzyńska wpisana jest głęboko w wewnętrzną historię kraju i funkcjonowanie społeczeństwa od jego zarania; we Francji historia jest inna, gdyż kształtowały ją ekspansja kolonialna i wciąż nie do końca przepracowana dekolonizacja. Równocześnie ci, którzy opisują i analizują „wokeizm”, zapożyczają ten termin ze Stanów Zjednoczonych. Nasuwa się pytanie, dlaczego tak przywiązani do obrony i promocji naszego języka nie stworzyli dotąd francuskiego odpowiednika…
Choć początków tej intelektualnej radykalizacji powinniśmy szukać w czasach, gdy nie był Pan jeszcze prezydentem, to Pana pierwsza kadencja jest okresem jej świetności. Przebiega ona na trzech głównych płaszczyznach.
Trzy płaszczyzny
Pierwszą są kwestie wyznaniowe.
Tendencja ta sięga daleko wstecz, do pierwszych dyskusji o islamie jako nowej religii we Francji, a w szczególności do głośnej w 1989 roku sprawy chust islamskich. Nagle intelektualiści i politycy, a następnie opinia publiczna zaczęli żywiołowo bronić republiki, zagrożonej według nich obecnością chust w szkołach. Wkrótce kwestia religijna została nałożona na kwestię kulturową do tego stopnia, że jeśli pojawiały się kontrowersje i polemiki wokół multikulturalizmu – to znaczy wokół tego, w jaki sposób państwo poprzez swoje instytucje i politykę powinno brać pod uwagę różnice kulturowe – to od początku i niemal wyłącznie wiązały się one z islamem. Temat powracał systematycznie wraz z kolejnymi głośnymi sprawami, po czym znów przycichał, zwłaszcza wtedy, gdy rząd wykazywał się inicjatywą w tym kierunku. Na przykład w 2003 roku prezydent Jacques Chirac powołał do życia specjalną komisję do spraw zbadania stosowania zasady świeckiego państwa, na czele której stanął Bernard Stasi.
Radykalizację nastrojów obrońców republiki przyniosły bez wątpienia zamachy na redakcję „Charlie Hebdo” i supermarket z produktami koszernymi Hyper Cacher w styczniu 2015 roku. Te akty terroru nie tylko wzburzyły opinię publiczną – nawiasem mówiąc, nie całą, gdyż w niektórych szkołach uczniowie odmawiali przyłączenia się do minuty ciszy w hołdzie ofiarom – lecz także doprowadziły do usztywnienia poglądów wielu intelektualistów, polityków i obywateli, dla których islam, a nie tylko islamizm stał się odtąd zasadniczym zagrożeniem dla republiki i narodu. (...)
Sprawa zakazu burkini – stroju noszonego przez muzułmańskie kobiety na plażach i basenach – wywołała latem 2016 roku gorączkę medialną bliską moralnej panice (kobiety w burkini miały rzekomo swoim strojem indoktrynować inne współkąpiące się!), po czym przycichła, gdy okazało się, że jest bardziej złożona, niż się wydawało.
Drugą płaszczyzną jest rasizm i antysemityzm. Rasizm lat 80. wycelowany był przede wszystkim w ludność wywodzącą się z imigracji arabsko-muzułmańskiej[1]. Hasło „utraconych terytoriów republiki”, będące tytułem książki pod redakcją Emmanuela Brennera z 2002 roku, szybko rozeszło się w przestrzeni publicznej. Odnosiło się ono do diagnozy, według której rzekomo całe dzielnice były rozsadnikami agresywnego komunotaryzmu, a poprzez identyfikowanie się z kwestią palestyńską i rosnącym w siłę islamem zasadniczo zwróconego przeciwko Żydom. Książka ubrała w słowa niepokój panujący w społeczności żydowskiej, odnawiając czy wręcz wpisując w konkretne terytorium temat antysemityzmu w sytuacji, gdy rządzący socjaliści – w czasach kohabitacji – zwlekali z reakcją państwa. Dziś wśród ludności wywodzącej się z niedawnej imigracji szerzy się nienawiść do Żydów. Żeby odróżnić ją od antysemityzmu, którego kulminacją był nazizm, nazywa się ją coraz częściej „nową judeofobią”. Zbrodnie jak te w Tuluzie (19 marca 2012, zabicie przez Mohammeda Meraha czworo Żydów: trojga dzieci i nauczyciela) i w supermarkecie Hyper Cacher (9 stycznia 2015, zabicie przez Amedy’ego Coulibaly’ego trzech klientów i jednego pracownika) mogły jedynie wzmocnić tę tezę.
I w końcu trzecia płaszczyzna, czyli kwestia dyskryminacji osób o odmiennym kolorze skóry. Temat powrócił ze zdwojoną siłą w październiku 2005 roku po wydarzeniach w Clichy-sous-Bois, w kontekście zamieszek na przedmieściach po śmierci dwóch nastolatków, którzy nie dopuścili się niczego nagannego, ale schronili się przed kontrolą policyjną w transformatorze.
Na te wyzwania nakłada się dziś wiele innych kwestii, spośród których najważniejsze wydają się te związane z gender i preferencjami seksualnymi.
Ewolucja tych zjawisk wymusza na aktorach życia politycznego zajmowanie konkretnego stanowiska, niekiedy bardzo ostrego, mniej lub bardziej odróżniającego się od poglądów wyrażanych przez skrajną prawicę, która pod Pana rządami odnalazła drogę ideologicznej spoistości.
Narodziny wojującego republikanizmu
Zjawisko to, którego początki sięgają lat 2016–2017, przybiera dwie podstawowe formy. Pierwsza jest instytucjonalna: powstanie pod kierownictwem Laurenta Bouveta, politologa zmarłego na początku 2022 roku, stowarzyszenia Wiosna Republikańska (PR), dążącego do zorganizowania frontu politycznego w imię republiki przeciwko komunotaryzmowi i identytaryzmowi, co zakłada koalicję ponad klasycznym podziałem na lewicę i prawicę. I rzeczywiście ruch ten zdołał przyciągnąć intelektualistów i polityków z różnych opcji, w tym z tego, co zostało z lewicy. Kolejnym krokiem, dużo radykalniejszym, było powołanie do życia w styczniu 2021 roku przez kolektyw badaczy sprzeciwiających się „dekolonizacji” i tożsamościowym obsesjom Obserwatorium Dekolonizacji. Ma to w zamyśle być portal internetowy służący „zwalczaniu promowania antysemityzmu, seksizmu i rasizmu przez pseudonaukę oraz obronie szkoły, języka i świeckości państwa przed ideologiami”. Jak widać, jest to rodzaj machiny wojennej wytoczonej przeciwko „woke”, „islamogoszyzmowi”, „cancel culture” itp., dużo bardziej kategorycznej w działaniu niż Wiosna Republikańska. Sam na własnej skórze doświadczyłem, Panie Prezydencie, że to „obserwatorium” pod pozorem naukowości dopuszcza się pseudonaukowych, wyssanych z palca i haniebnych ataków ad personam.
Drugim kanałem wojującego republikanizmu są media. Krytyką „wokeizmu” i innych rzekomych „gangren” zajmują się – działający najczęściej w porozumieniu – intelektualiści i politycy. Odnajdujemy ich wśród autorów artykułów i sygnatariuszy rozmaitych listów, jak na przykład petycji z 22 kwietnia 2018 roku, która ukazała się w dzienniku „Le Parisien”, a którą podpisało prawie dwieście pięćdziesiąt osobistości, albo Manifestu Stu, opublikowanego przez „Le Monde” 1 listopada 2020 roku i podpisanego przez dwieście pięćdziesiąt sześć osób (ich profil zbadał Olivier Estèves)[2]: było wśród nich stu osiemdziesięciu sześciu mężczyzn i siedemdziesiąt trzy kobiety, średnia wieku wynosiła ponad sześćdziesiąt trzy lata, a żadna z tych osób nie była tak naprawdę wyspecjalizowana w tematyce „woke”; choć około dziesięć procent z nich miała jakąś styczność w pracy naukowej z islamem, etnicznością, dyskryminacjami, imigracją, to zostali oni przedstawieni niemal wyłącznie jako „osoby, które publikowały na temat antysemityzmu i Holokaustu”. Jak wyjaśnia Estèves, większość sygnatariuszy jest przekonanych, że zostali zepchnięci w środowisku akademickim na rzeczywisty lub symboliczny margines.
Przykro stwierdzić, Panie Prezydencie, że inicjatywy opisane powyżej, na poziomie organizacyjnym wiążące ludzi w struktury sieci, posiadające dostęp do przychylnych im mediów (jak choćby tygodnik „Marianne”), mogły znaleźć swoją legitymizację wewnątrz Pana rządu. Chodzi mi o ministra edukacji, Jeana-Michela Blanquera, który w lipcu 2021 roku zapowiedział stworzenie „republikańskiego laboratorium” do walki z „wokeizmem” i „cancel culture”, co zmaterializowało się kilka miesięcy później, we wrześniu tegoż roku. Inicjatywę miało poprzeć niemal pięćdziesięciu parlamentarzystów, socjolożka Dominique Schnapper, eseiści Caroline Fourest i Jacques Julliard oraz wielu przedsiębiorców. Cytowane także były nazwiska Manuela Vallsa i Jeana-Pierre’a Chevènementa. Jak deklarował minister, „pleni się wirus zamętu [wokeizm]. Jesteśmy już w stadium drugim. Nad szczepionką będzie pracowało dobre laboratorium”. Inna minister, Frédérique Vidal, odpowiedzialna za szkolnictwo wyższe, badania i innowacje, wsławiła się mętnymi wypowiedziami, jak na przykład ta z 14 lutego 2021 roku, w której karkołomnie zestawiła ze sobą rzekomy „islamogoszyzm” panujący na francuskich uniwersytetach z atakiem na Kapitol z 6 stycznia 2021 roku przez radykalnych zwolenników Donalda Trumpa. Jak Pan wie, Panie Prezydencie, jej wypowiedzi uznałem za niegodne i ośmieszające, pozwoliłem sobie nawet napisać małą książeczkę na ten temat, w której pokazuję minister Vidal, gdzie jest jej miejsce[3].
Myśli konserwatywnej, Panie Prezydencie, należy się oczywiście zainteresowanie, pod warunkiem jednak, że jest ona spójna, oparta na solidnej wiedzy, rygorystycznej siatce pojęć, równie wymagająca od siebie, jak od adwersarzy, unika metafor medycznych w odniesieniu do zjawisk społecznych i proponuje sensowne sposoby rozwiązania palących problemów. Ofensywa „antywoke” i piętnowanie innych tym podobnych „gangren” mają się nijak do wskazanych kryteriów.
Odpowiedź na rzekome poważne niebezpieczeństwa opiera się we Francji, a zwłaszcza na tutejszych uniwersytetach na problematycznych opisach, na konstrukcji „woke” w dużej mierze wyobrażeniowej, która znajduje swój sens wyłącznie w perspektywie „republikanizmu” zaangażowanego w walkę z lewicą. Zatem aby poważnie dyskutować o „woke”, powinniśmy unikać utożsamiania sytuacji we Francji z doświadczeniem amerykańskim, kanadyjskim, brytyjskim – jest ono innej natury i innego natężenia. I choć paradoksalnie francuskie działania, które chcą jawić się jako obrona i ilustracja naszej francuskiej kultury, dużo zawdzięczają tamtym doświadczeniom, to ich siatka pojęciowa wytworzyła się w zupełnie odmiennym kontekście.
Przykłady, na które się powołuje, są zresztą – jeśli chodzi o te najbardziej rozpoznawalne – amerykańskie i aby się o tym przekonać, wystarczy przeczytać swoisty manifest Pierre’a Valentina, zawarty w dwóch tekstach napisanych dla think tanku Fondapol[4], w których pokazuje rzekome podporządkowywanie się firm dyktatowi „woke”. Wymienia różne znane marki: Lego, które zaprzestało reklamy zestawów policyjnych (z psami albo z samochodami); Mars Food, które zarzuciło produkcję Uncle Ben’s; L’Oréal, które wycofało z opakowań produktów „whitening” słowa „biały”, „wybielanie”; Disney, który ze swojego katalogu filmów dla dzieci wyeliminował niektóre kreskówki. To przykłady niemal wyłącznie amerykańskie, odwołujące się do wielkich globalnych korporacji. A poza wszystkim są karykaturalne i dość słabo udokumentowane, czego dowiodłaby poważna analiza sposobu, w jaki grupa L’Oréal zarządzała krytyką związaną z kosmetykami przedstawianymi jako „wybielające”. Ponadto gdy chodzi o wskazanie szkód, jakie miałoby wyrządzać „woke” na uniwersytetach, to najbardziej imponujące przykłady dotyczą krajów anglosaskich, zaczynając od Stanów Zjednoczonych i Kanady.
Islamogoszyzm i antysemityzm
Sednem reakcyjnej ofensywy jest wstręt do islamu, strach przed nim, nie zaś wyłącznie obawy związane z islamizmem, islamogoszyzmem czy wręcz islamizmogoszyzmem. Część lewicy zwana goszystowską rzekomo wysługuje się islamowi, który jest śmiertelnym zagrożeniem dla francuskiej kultury i cywilizacji. Jeśli celem radykałów jest zniszczenie organizacji rzeczywiście goszystowskich, powinni je wskazać i być dużo bardziej precyzyjni w swoim wywodzie. Z tego prawicowego i antymuzułmańskiego sztafażu wyłania się przeświadczenie, że jedynym liczącym się antysemityzmem jest antysemityzm płynący ze świata arabsko-muzułmańskiego. Jest ono bardzo słabo, jeśli w ogóle, werbalizowane, ale jest oczywiste, podobnie jak bezwarunkowe poparcie dla polityki państwa Izrael. Ponieważ sporo definicji myli ze sobą antysemityzm i antysyjonizm, lepiej jest przypatrzyć się sposobowi, w jaki te zjawiska zachodzą na siebie i jak bardzo. Czy wiedzą Państwo, że można być, jak niektórzy amerykańscy wyznawcy Kościołów ewangelickich, jeśli nie otwarcie antysemitami, to przynajmniej wyznawcami antyjudaizmu, co nie przeszkadza im – a jest wręcz przeciwnie – wspierać nie tylko Izrael jako państwo, ale także wszelką politykę jego rządu, nawet tę najbardziej reakcyjną?
To dlatego, Panie Prezydencie, powinien Pan odwoływać się do dużo bardziej zniuansowanej retoryki, jeśli chodzi o antysyjonizm i antysemityzm, tak aby dostrzec w tym pierwszym „jedną z nowoczesnych form drugiego”. W lipcu 2017 roku w czasie obchodów siedemdziesiątej piątej rocznicy obławy w Vél d’Hiv powiedział Pan: „Nie ustąpimy przed antysyjonizmem, gdyż jest formą nowego antysemityzmu”. Nie jest to takie proste, Panie Prezydencie! Odnowa tej plagi niestety nie ogranicza się wyłącznie do antysyjonizmu, podobnie jak antysyjonizm nie jest jedynym odbiciem antysemityzmu. Ci, którzy latem 2021 roku przy okazji demonstracji przeciwko paszportowi covidowemu i szczepionkom umieszczali na transparentach gwiazdy Dawida lub wypisywali hasła wrogie Żydom, także ci, którzy wymieniali nazwę banku Rothschildów, aby dobitniej dać dowód nienawiści do Pana, wcale nie mają obsesji na punkcie istnienia państwa Izrael. Skrajna prawica we Francji nie wypowiedziała totalnej wojny Izraelowi, wręcz przeciwnie, a jest przecież dość mocno spenetrowana przez idee antysemickie. Ponadto słowa mają swoją historię, tak antysyjonizm, jak i każde inne. Przez bez mała sto lat, aż do lat 70. XX wieku, słowo „antysyjonizm” było używane przede wszystkim w samej diasporze żydowskiej, aby pokazać, że jest się w opozycji do projektu stworzenia państwa żydowskiego w Palestynie. Ówcześni nadawali temu sprzeciwowi bądź znaczenie religijne, bądź polityczne, zwłaszcza na lewicy, gdzie działał Bund, żydowski ruch robotniczy o socjaldemokratycznej inspiracji. Ten historyczny antysyjonizm skończył się wraz z wojną sześciodniową w 1967 roku; odtąd utożsamiał się wyłącznie z żądaniami likwidacji w ten czy inny sposób państwa Izrael. W znacznej większości ci Żydzi z diaspory, którzy byli antysyjonistami, przestali nimi być. Słowo to ma więc swoją przeszłość odmienną od teraźniejszości, nie wolno o tym zapominać.
Nowi krzyżowcy, którzy wypowiedzieli wojnę „islamogoszyzmowi”, odrzucają oskarżenia o „islamofobię”. Nie brak im tupetu: ci sami bowiem ludzie odwołują się do terminu „judeofobia”, tak jakby Żydzi mogli być przedmiotem fobii, a muzułmanie już nie. Mówią także o istnieniu rasizmu wobec białych, ale oburzają się, gdy mowa jest o formach dominacji ideologicznej bądź konkretnych, namacalnych, związanych z białym kolorem skóry, które zanalizował Lilian Thuram w książce La pensée blanche (2020). Nie jest to wszystko zbyt spójne.
System semantyczny nowej reakcji
„Woke”, „cancel culture”, „intersekcjonalność”, „postkolonializm”, „dekolonializm”, „islamogoszyzm”, „urasowienie”, „rasizm wobec białych”, „pisarstwo inkluzywne” itd. – czy nie zastanawia Pana fakt, że ten nowy system semantyczny pojawił się we Francji w czasie Pana pierwszej kadencji? Że prawicowe nurty, gdzie brylują Pana ministrowie Blanquer i Vidal, definiują w dużej mierze wyimaginowanego wroga za pomocą zapożyczonego bądź zaadaptowanego bez większego polotu słownictwa? Że w imię zredukowanej koncepcji republiki wszczynają wojnę, a nie jest robione nic, żeby postawić im tamę?
Ów system funkcjonuje na skrzyżowaniu, na którym spotykają się – jako rezultat rozkładu systemu politycznego, który nasilił się w ostatnich pięciu latach – zbiegowie ze zrujnowanej lewicy, członkowie Pana rządu i partii oraz ideologowie, dziennikarze, intelektualiści, naukowcy, których funkcjonowanie w logice reakcyjnej nie przemieniło jeszcze w popleczników istniejącej skrajnej prawicy. Powielają wprawdzie niektóre z jej haseł, jak choćby sprzeciw wobec pisarstwu inkluzywnemu (Marine Le Pen zadeklarowała w kampanii, że go zabroni), ale nie wszystkie. A nawet jeśli pewne postaci z ich środowiska zapewniają więź ideologiczną ze skrajną prawicą, jak na przykład Mathieu Bock-Côté, socjolog, eseista z Quebecu, gwiazda kanału informacyjnego C-News i poplecznik Érica Zemmoura, to pozostali odcinają się od niej, nie chcąc być utożsamiani z ideą „wielkiego zastąpienia”, antysemityzmem czy pétainizmem. Są reakcjonistami. Nie stanowią francuskiego wariantu amerykańskiej suprematystycznej alt right, posiadającej swoje struktury i korpus ideologiczny. Idą w bój bez kontrprojektu. Nie proponują jakiejś wizji, lecz jedynie strach, nieufność i nienawiść.
Proponowany przez nich system semantyczny definiuje więc wroga. Służy także stworzeniu obozu, zespolenia tych, którzy do niego wstępują, poprzez właściwe mu słownictwo – co przypomina nam, jak wielką wagę ma język. Jean-Pierre Faye, Victor Klemperer, a ostatnio także Robert Habeck[5] – filozof, jeden z przywódców Zielonych, a dziś wicekanclerz Niemiec – świetnie pokazali, jak słowa tworzą rzeczywistość, a nie tylko ją objaśniają czy wyrażają, jak służą do zdyskredytowania przeciwnika, uproszczenia jego przekazu, choć w jakiejś mierze jest on próbą opisu zła. Jak również potrafią torować drogę konkretnym działaniom.
W tym przypadku zwłaszcza słowa służą nazwaniu nie tylko skrajnych idei czy postaci, na przykład ruchu Indygenistów Republiki (IR), ale także idei i postaci zniuansowanych i złożonych, które zepchnięto w stronę ekstremów, gdy tymczasem sytuują się one bez wątpienia w jądrze debaty, a nie na jej obrzeżach czy poza nią. Intelektualistów i badaczy z przeszłości, Derridy, Foucaulta itp., i tych dzisiejszych, zwłaszcza gdy przy tej okazji można przyłożyć prestiżowej instytucji takiej jak Collège de France, Wyższa Szkoła Nauk Społecznych czy Sciences-Po. Piętnowanie reakcyjności tej mobilizacji, apele o to, aby poważnie i z wszelkimi niuansami traktować złożone kwestie rasizmu i antysemityzmu, ściągnęły na moją osobę falę żałosnych i nikczemnych ataków godzących w moją godność[6], a zarazem, niejako w odpowiedzi, pojawiły się liczne głosy wsparcia, w tym wyrażane publicznie, które szczególnie doceniam (Élisabeth Roudinesco, Alain Policar, Philippe Corcuff – ten ostatni jest autorem bardzo pożytecznej książki o ruchu ideologicznym wywodzącym się ze skrajnej prawicy)[7].
Zagrożenia dla wolności akademickiej i wojna z inteligencją
Panie Prezydencie, ta kampania ma ponadto – pomiędzy wieloma innymi – pewien jeden podwójnie przykry aspekt, który dotyczy uniwersytetów i badań naukowych, krótko mówiąc – przygotowania przyszłości. Z jednej strony zarysowuje się perspektywa nowego makkartyzmu[8], o czym świadczą żądania, wyrażane w ostatnich latach po wielokroć w tekstach prasowych, aby policja myśli pilnowała, czy uniwersytety nie sprzeniewierzają się idei republikańskiej oraz raportowała o tym władzy. Z drugiej dostrzegamy rozwijający się resentyment w części kadry akademickiej, tych zgorzkniałych naukowców, którzy źle się starzeją, nie cieszą się żadnym międzynarodowym uznaniem, w samej Francji są średnio poważani oraz mają słabą i przestarzałą znajomość systemu szkolnictwa wyższego[9]. Jak mógł Pan tolerować sytuację, w której minister odpowiedzialna za tenże system oraz minister edukacji przyklaskują temu antywolnościowemu i tak naprawdę bardzo miałkiemu ruchowi? Być może w Pana opinii, Panie Prezydencie, moja krytyka jest zbyt surowa, zbyt jednokierunkowa? To, co teraz Panu opiszę, powinno jednak Pana przekonać.
Otóż ten ciąg zdarzeń „antywoke” osiągnął apogeum oraz szczyt resentymentu i niestrawności wraz z organizacją na Sorbonie w dniach 7 i 8 stycznia 2022 roku przez Obserwatorium dekolonizacji dziwacznej konferencji przy udziale takich organizacji, jak Comité laïcité République (Komitet Świeckość Republika) i Collège de philosophie. Wydarzenie to, zatytułowane „Après la déconstruction” (Po dekonstrukcji), stało się już przedmiotem obfitej analizy[10], pozwolę sobie zatem jedynie odesłać do rozmaitych komentarzy, które wywołało – na całe szczęście. Nie jest pozbawione sensu stwierdzenie, że wraz z tą konferencją, zakończoną zresztą pełną klapą na poziomie obsługi cyfrowej przedsięwzięcia, z całą tą mobilizacją reakcyjną rzekomo w obronie republiki osiągnięty został pewien pułap niekompetencji, zgodnie z zasadą Petera.
U niektórych osób ta „wojna przeciwko inteligencji”, jak określiła ją Élisabeth Roudinesco, przybrała formy agresywne, obciążone frustracjami i rozgoryczeniem. Jean-Baptiste Fressoz[11] z finezją wykazał ignorancję i głupotę wielu tez stawianych na tej konferencji, która odbywała się przecież w samym sercu uniwersytetu. Ich autorami byli w większości emerytowani badacze, czy też osoby posiadające skromne CV, jeśli chodzi o ciągłość pracy na uczelni – tak jakby stara, zakonserwowana Sorbona próbowała po sześćdziesięciu latach wrócić do gry. Ta prawicowa kampania odmłodziła nas, gdy dała dowód nienawistnym lękom przed marksizmem i komunizmem, które przecież dzisiaj praktycznie zupełnie straciły na znaczeniu. Być może dla niektórych – z faktu, że ucierpieli od tych ideologii w przeszłości – stanowi to okazję do rewanżu. Dla innych – ponieważ byli ich piewcami, zanim nie porzucili dawnych ideałów, albo też dopiero co przyłączyli się do reakcji – jest to wyraz neofickiej gorliwości w unicestwianiu tego, co sami ubóstwiali.
Jako że minister edukacji, Jean-Michel Blanquer, od kilku miesięcy zajmuje się piętnowaniem islamogoszyzmu i „wokeizmu” oraz broni „francuskiej laickości”, było do przewidzenia, że sam zainauguruje konferencję na Sorbonie. Słowo na zakończenie wygłosił natomiast Thierry Coulhon, do niedawna Pana doradca do spraw edukacji i badań naukowych, który ostatnio po słusznie krytykowanej nominacji, w tym także przez wielu parlamentarzystów, został przewodniczącym HCERES – ciała mającego (w teorii całkowicie niezależnie) dokonywać ewaluacji wyższych uczelni i instytutów badawczych. I nawet jeśli wszystko to, co powiedziano w trakcie tych dwudziestu pięciu godzin konferencji, dotyczyło „wokeizmu” i pozostałych haseł, sedno leży gdzie indziej: w tym, co ta konferencja miała wykazać, atakując bez obawy o śmieszność całą rzeszę wybitnych myślicieli dziś już nieżyjących, takich jak Jacques Derrida, Michel Foucault, Gilles Deleuze, Roland Barthes, Jean-François Lyotard itd. A ich mistrzem okazał się nie kto inny, jak były minister edukacji narodowej Luc Ferry, filozof od dawien dawna na wojnie z tymi autorami.
Czy zauważył Pan, Panie Prezydencie, dziwny zapał, z jakim niektóre z tych osób wpisują swoją walkę z „antywoke” prowadzoną pod sztandarem republikanizmu w walkę z myślicielami ucieleśniającymi intelektualny i filozoficzny dorobek lat 60. i 70. – ale nie piękny Maj 68 – wbrew temu, co sugeruje tytuł książki Luca Ferry’ego i Alaina Renauta La pensée 68 (1985)? Na razie oszczędzają Paula Ricœura, którego cenił Pan w młodości.
Że sfrustrowani intelektualiści i reakcyjni myśliciele chcą się spotykać, to ich prawo. Że zrobili to w miejscu tak symbolicznym dla idei uniwersyteckiej, jak Sorbona, to przykre – ale przecież wolność akademicka jest dla wszystkich. Że organizatorzy i prelegenci byli wspierani i wychwalani przez media konserwatywne i bliskie skrajnej prawicy, to zrozumiałe, zwłaszcza w kontekście dochodzenia coraz bardziej do głosu idei prawicowych. Że niektórzy organizatorzy i prelegenci atakują tych, którzy nie myślą tak jak oni, nawet tych najbardziej umiarkowanych, i że uciekają się do prostackich zabiegów, by stawić pod pręgierzem intelektualistów, na których przygotowują – i to nieumiejętnie – „kwity” o charakterze niemal policyjnym, to żałosne. A najsmutniejsze w tym jest to, że konferencja pogrążyła kilku naukowców, którzy mieli chwalebną przeszłość.
Czy nie sprawia Pan czasem wrażenia, Panie Prezydencie, że stoi Pan po tej samej stronie co oni? Jedni mówią, że robi to Pan bezwiednie, drudzy sugerują, że kieruje Panem wyrachowanie. Czy to możliwe? Prawdą jest, że wypowiadał się Pan nie całkiem pochlebnie o uniwersytetach i badaczach – nie mając do tego udokumentowanych podstaw. Przypomnę, co Pan napisał: „Świat uniwersytecki jest winien. Wspierał etnicyzację kwestii społecznej w przekonaniu, że jest to dobry kierunek. Ale jego rezultatem będzie secesjonizm. To nic innego, jak rozłupywanie republiki na pół” („Le Monde”, 11 VI 2020). Jaka jest wartość takiego stwierdzenia, skoro stoi za nim jedynie pobieżna analiza i płynie z niego równie pobieżna nauka? Parę miesięcy później, 2 października 2020 roku, wypowiadając się na temat „separatyzmu islamskiego”, mówił Pan dobitnie: „Zostawiliśmy debatę intelektualną innym, tym, którzy ideologizując republikę, stawiają się poza nią. Ale także czasami obcym tradycjom uniwersyteckim. Mam na myśli tradycję anglosaską, która ma inną historię, odmienną od naszej”. Taka argumentacja nie mogła nie zachęcić Blanquerów i innych Vidal do pójścia drogą „antywokeizmu” i do piętnowania „islamogoszyzmu”.
Jak Pan, Panie Prezydencie – ktoś, kto głosi szumnie ideę „jednocześnie”, w ramach której mieszczą się rozsądni lewicowcy i rozsądni prawicowcy – pozwolił na takie odstępstwo ideologiczne we własnym obozie i pod własną pieczą? Jak mógł Pan obdarzać zaufaniem przynajmniej dwojga ministrów – a potem to zaufanie ponowić! – w sytuacji, w której zeszli oni z wytyczonej przez Pana drogi, mając co gorsza więcej niż inni odpowiedzialności za tworzenie i propagowanie wiedzy?
Prawdą jest, że uważna analiza działalności tych dwojga ministrów w trakcie całej Pana kadencji prowadzi dosyć szybko do mało pochlebnych wniosków. Zwłaszcza Frédérique Vidal, która prócz tych pokrętnych i ignoranckich wypowiedzi, o których już pisałem, pozostawi po sobie wspomnienie będące plamą na Pana pierwszej kadencji. Wydaje się, że poznała warunki życia studentów w czasie kryzysu sanitarnego dopiero w rok po wybuchu pandemii. W dziedzinie badań nad wirusem również nie błyszczała obecnością i wypowiedziami; choć była ministrem także badań naukowych, nigdy nie zasiadała w radzie powołanej do zwalczania skutków kryzysu! Po pięciu latach, w czasie których mogła spróbować usprawnić bieg wielu spraw, w jakim miejscu znajduje się nasz kraj, jeśli chodzi o stan badań nad szczepionkami czy lekami na COVID-19?
Panie Prezydencie, był Pan blisko czasopisma „Esprit” i filozofa Paula Ricœura, autora między innymi O sobie samym jako innym, wielkiego myśliciela, który, jak Pan wie, dużo wycierpiał z powodu nietolerancji i agresji, również fizycznej w murach uniwersytetu w Nanterre. Jak mógł Pan zdzierżyć zapędy neomakkartystyczne Pana dwojga ministrów i akceptować ich wiodącą, legitymizującą rolę w niegodnych działaniach, których kulminacją była konferencja na Sorbonie? Co stało się z Pana poszanowaniem dla życia idei, dla badań naukowych – kogoś, kto w czasie kampanii prezydenckiej w 2017 roku zapragnął spotkać się z Jürgenem Habermasem?
Gdzie Pana względy dla takich myślicieli, którzy jak Jacques Derrida, Michel Foucault, Roland Barthes czy Gilles Deleuze zrobili – każdy z osobna – więcej dla oddziaływania intelektualnego naszego kraju niż wszyscy uczestnicy konferencji na Sorbonie razem wzięci? I dlaczego, skoro Pana odpowiedzialnością jest zmniejszanie napięć w kraju, pozwolił Pan, żeby doszło do zaognienia debaty na bazie, która świadczy o wielkiej niewiedzy nie tylko o dorobku tych myślicieli, ale także o konkretnych realiach życia w szkołach wyższych i instytutach badawczych?
I w końcu dlaczego w tej kampanii „antywoke”, wpisującej się niemal wyłącznie w ramy „nacjonalizmu metodologicznego”, przeciwko któremu burzył się już w latach 90. wybitny socjolog niemiecki Ulrich Beck, nie słychać głosu Europy? Otóż „antywokeizm” forsuje koncepcję republiki o silnym tropizmie suwerenistycznym, który czasem jest też nacjonalistyczny, ponieważ kultura zachodnia, której dekompozycję należy powstrzymać, jest tak naprawdę francuska. Dlatego debata raczej nie przeniesie się na poziom Unii Europejskiej – w każdym razie szczerze wątpię, Panie Prezydencie, że mógłby Pan wytyczać kierunki takiej dyskusji.
Wobec antysemityzmu
Polityka zatroskana o postępy demokracji musi polegać na ścisłym powiązaniu tej ostatniej z republiką, a nie na ich przeciwstawianiu sobie. Można to zresztą wyczytać z wcześniejszych uwag. Powinna odrzucać utożsamianie islamu z islamizmem oraz promować wizję świeckości państwa niebędącą machiną wojenną, wytoczoną niemal wyłącznie przeciwko muzułmanom. Jednocześnie świeckie państwo powinno działać aktywnie i stanowczo wobec islamizmu.
Polityka ta powinna czuwać bardziej nad powiązaniem działań antyrasistowskich z walką z antysemityzmem niż na faworyzowaniu jednego kosztem drugiego oraz nad gromadzeniem wokół tej koncepcji jak najwięcej aktorów życia politycznego, ale także stowarzyszeń, badaczy i nauczycieli.
Nie bagatelizując nasilania się antysemickich zachowań i uprzedzeń w społeczności wywodzącej się z imigracji arabsko-muzułmańskiej ani też ich występowania w niektórych frakcjach lewicowych, zwłaszcza na lewo od lewicy, polityka w tej materii powinna wymagać, aby zostały odrzucone wszelkie nawracające uogólnienia, jak na przykład to, że muzułmanie wyssali antysemityzm z mlekiem matki. Przede wszystkim zaś powinna brać bardzo na poważnie antysemityzm, który szerzy się na prawo od prawicy zinstytucjonalizowanej, a nie tylko wśród grupek neonazistów, skinheadów i innych ruchów ultraprawicowych czy też w kręgach konserwatywnych katolików, którzy nie przyswoili sobie dorobku II Soboru Watykańskiego.
Zarówno studenci i wykładowcy, jak i władze uczelni bardzo wolno i sporadycznie interweniują w przypadku incydentów o charakterze antysemickim, jak na przykład tych opisanych przez Noémie Madar, byłą przewodniczącą Unii Żydowskich Studentów z Francji (UEJF)[12]: nazistowskie przyśpiewki mówiące o wytępieniu Żydów, śpiewane przez studentów Instytutu Nauk Politycznych w Strasburgu (IEP) w październiku 2019 roku; antysemickie karykatury na drzwiach lokalu, w którym swoją siedzibę miało stowarzyszenie studentów UNEF na uniwersytecie Paris 1 Panthéon-Sorbonne w lutym 2020 roku; napastowanie młodej Żydówki w 2018 roku na uniwersytecie Paris 13; zdemolowanie lokalu UEJF i umieszczenie na ścianach antysemickich napisów na Uniwersytecie Tolbiac w 2018 roku; napaść słowna na uniwersytecie Lyon 2, której ofiarą padło dwóch studentów żydowskich z UEJF oraz mężczyzna ocalony z Zagłady, w czasie spotkania ze studentami z Izraela w marcu 2019 roku – jak zauważa Madar, byli to w większości studenci skrajnie lewicowi, a jeden ze świadków zeznał, że wielu z napastników miało ze sobą flagi palestyńskie. Madar niepotrzebnie wyolbrzymia, pisząc, że „w Paryżu nie ma już żadnego studenta Żyda”. To zafałszowanie rzeczywistości jest zresztą symptomatyczne dla radykalizacji poglądów i nie sprzyja jakiejkolwiek wyważonej debacie. Niemniej Madar słusznie skarży się na obojętność i niezrozumienie ze strony kierownictwa poszczególnych uczelni, ale też stowarzyszeń studenckich. Bez wątpienia więc środowisko akademickie jest niewystarczająco zmobilizowane, aby zmierzyć się z tą kwestią.
Znaczenie niuansu
Demokracja, Panie Prezydencie, to także akceptacja dla niuansu i debaty. Inaczej mówiąc, są rzeczy interesujące w tych emblematycznych działaniach dla „cancel culture”, jak na przykład żądania usunięcia niektórych pomników. Dzięki niej możemy spojrzeć na daną postać czy wydarzenie pod nieznanym lub przemilczanym dotąd kątem, jak opisała to niedawno Laure Murat[13].
Uważam za zdrowy objaw przypominanie tzw. czarnego kodeksu, gdy mowa jest o obaleniu pomników Colberta, znanego powszechnie głównie z działalności ekonomicznej (kolbertyzm). Uważam, że jest to dobra sposobność, aby rozpocząć dyskusję o roli, jaką odegrał Colbert w historii Francji, nad czym zresztą debatują historycy, oraz nad dziejami niewolnictwa i francuskiego systemu kolonialnego. Ale nie chciałbym, aby jego pomniki obalano i niszczono. Mogą zawsze trafić do muzeum lub innych miejsc pamięci, a przede wszystkim stanowić okazję do podsumowania całego dorobku tego ministra Ludwika XIV. W kontekście demonstracji antyrasistowskich 14 czerwca 2020 roku zadeklarował Pan, że „republika nie obala swoich pomników”. Ale czy nie lepiej było powiedzieć, że w demokracji można przenosić niektóre pomniki w inne miejsca, tak aby stanowiły narzędzia pedagogiczne sprzyjające pogłębianiu refleksji nad przeszłością…
I na koniec jeden punkt zasługujący na uogólnienie i odniesienie do innych aspektów: kampania „antywoke” nie zadaje sobie najmniejszego trudu, aby naprawdę na poważnie zdobyć wiedzę o treściach i dążeniach, które piętnuje. Na przykład dyskredytuje na zawsze pojęcie intersekcjonalności, które jednakże zasługuje na uwagę, chyba że jest to tylko hasło o nieznanej tak naprawdę treści, którym wymachuje się jak sztandarem na znak przynależności polityczno-ideologicznej.
Wniosek
Mówienie prawdy w epoce zakłamania jest czynem rewolucyjnym, jak stwierdził Orwell. Powiedziałbym raczej, że poszukiwanie prawdy jest tożsame z demokracją. Kiedy padają wypowiedzi kłamliwe, relatywizujące, nietolerancyjne, przemocowe, sekciarskie, ja, który w żadnym wypadku nie zamierzam ulegać kampanii „antywoke”, nie mogę udawać, że ich nie słyszę, i nie występować przeciwko nim. To pod pewnymi względami najlepsze, co możemy ofiarować wszystkim tym, którzy każdego dnia mobilizują się i walczą o równość, prawa człowieka i regres dyskryminacji.
I najważniejsze: gdy jakieś wydarzenie może utwierdzić wojowników „antywoke” w przekonaniu, że mają rację, gotowi są do niesłychanej mobilizacji, co jest w rzeczy samej oznaką ideologii – logika idei, jak mawiała Hannah Arendt, dąży do tego, aby fakty koniecznie zgadzały się z teorią. Kiedy jakaś „afera” trafia na czołówki mediów, powinna wzbudzać ostrożność i pragnienie rzetelnego zbadania wszelkich jej aspektów. Często jednak komentatorzy i politycy bazują na emocjach i wyciągają wnioski z błędnych informacji. Tak było całkiem niedawno: wbrew temu, co podawały niektóre media, „afera” w IEP w Grenoble[14], sięgająca 2020 roku, jak wykazał to Yves Schemeil w wywiadzie zamieszczonym na stronie „L’Express”[15], nie świadczy w żadnym wypadku o panowaniu na uczelni klimatu radykalizacji powodującego rzekome „gnicie” tej instytucji, które ma przejawiać się przez odchodzenie od demokratycznego użycia wolności akademickiej na rzecz wzajemnych oszczerczych zarzutów (o islamofobię, faszyzm, „wokeizm” itp.). To dlatego dyrektorka IEP, Sabine Saurugger, zdecydowała się – moim zdaniem słusznie – poprosić o dogłębne zbadanie sprawy komitet złożony z osobistości o dużym autorytecie.
Komentując jakieś wydarzenie na gorąco, nie możemy posiadać o nim pełnej i złożonej wiedzy, nie jesteśmy w stanie sami udać się na miejsce, aby szczegółowo zbadać sprawę. Poszukiwanie prawdy powinno być wspólnym mianownikiem życia intelektualnego, uniwersyteckiego. Powinno być również wspólnym mianownikiem debaty. Wymaga ono wiedzy, zdolności do wysłuchania drugiego człowieka i umiejętności argumentowania swoich przekonań. W ostatnich latach niestety znacznie się od tego modelu oddaliliśmy.
Jutro, gdy dokonany zostanie bilans Pana pierwszej kadencji i być może inni ministrowie zajmą miejsce po Vidal i Blanquerze, byłoby pożądane, Panie Prezydencie, aby stał się Pan gwarantem wolności akademickiej i zaprowadził inny stosunek do myśli i badań naukowych w naukach humanistycznych i społecznych – i generalnie do nauki. Pana dotychczasowa pobłażliwość dla reakcyjnej i żenująco słabej mobilizacji zostawi niestety trwałe ślady.
Fragment książki prof. Michela WIEVIORKI
Francuskiego socjologa zajmującego się „socjologią zła” profesora w École des hautes études en sciences sociales w Paryżu.
Książkę można zakupić pod adresem: https://sklep.operon.pl/catalogsearch/result/?q=Wieviorka
[1] Zob. M. Wieviorka et al., La France raciste, Paryż 1992. [2] O. Estèves, Cartographier la vague réactionnaire dans les universités françaises, „Mediapart”, 14 II 2022 (wpis na blogu). [3] M. Wieviorka, Racisme, antisémitisme, antiracisme. Apologie pour la recherche. Rapport à Madame Frédérique Vidal, Paryż 2021. Oczywiście ten „raport” nigdy nie został u mnie przez panią minister zamówiony. [4] P. Valentin, L’idéologie woke. Anatomie du wokisme oraz L’idéologie woke. Face au wokisme, Fondapol, lipiec 2021. [5] J.-P. Faye, Théorie du récit, introduction aux langages totalitaires, Paryż 1972, oraz Langages totalitaires, Paryż 1972; V. Klemperer, LTI, la langue du IIIe Reich, Paryż 2003; R. Habeck, Du langage en politique, ce que les mots font à la politique, wstęp M. Wieviorka, Paryż 2020. [6] Zob. artykuł zbiorowy Michel Wieviorka n’est que le pompier pyromane de l’antiracisme, „Marianne”, 3 V 2021, oraz moją replikę Michel Wieviorka répond à ses détracteurs : „c’est le degré zéro de la vie intellectuelle”, „Marianne”, 7 V 2021. [7] P. Corcuff, La grande confusion. Comment l’extrême-droite gagne la bataille des idées, Paryż 2021. [8] Zob. François Dubet, Le colloque organisé à la Sorbonne contre le ’wokisme’ relève d’un maccarthysme soft, „Le Monde”, 19 I 2021. [9] O. Estèves, op.cit. [10] Zob. m.in. É. Roudinesco, On ne combat pas des dérives en faisant la guerre à l’intelligence, „Le Monde”, 19 I 2022; A. Policar, Le mot „woke” a été transformé en instrument d’occultation des discriminations raciales, „Le Monde”, 28 XII 2021, Nicolas Bancel i Pascal Blanchard, La „théorie décoloniale” ou l’invention d’un ennemi commun, „Politis”, styczeń 2021. [11] J.-B. Fressoz, Le colloque en Sorbonne adoubé par Jean-Michel Blanquer était à mille lieues des conventions universitaires, „Le Monde”, 19 I 2022. [12] N. Madar, Peur des débordements, enquêtes tardives : le tabou de l’antisémitisme à l’Université, „Marianne”, 31 I 2022. [13] L. Murat, Qui annule quoi ?, Paryż 2022. [14] Jeden z wykładowców został oskarżony przez studentów o głoszenie poglądów antyislamskich. Gdy został zawieszony przez uczelnię, przewodniczący regionu Owernia-Rodan-Alpy Laurent Wauquiez zapowiedział wstrzymanie subwencji (przyp. tłum.). [15] Y. Schemeil, Sciences Po Grenoble : „C’est Laurent Wauquiez qui porte atteinte à la liberté académique”, „L’Express”, 23 XII 2021.
Comment (0)