W poprzek Kanady – 26

Z daleka od szosy (276)


W Saskatoon byliśmy już ok. 15:00. Przed podstacją stała ciężarówka elektryków, ale ich samych nie było. Barry zaczął ich poszukiwać przez swoją komórkę. Weszliśmy do otwartego unitu technicznego. Miałem pewną ideę, co mogło się wydarzyć. W końcu zakładałem tu każdy jeden z kilkuset kabli tworzących system. A poza tym znowu przydało się doświadczenie z transformatorami zasilającymi niskie napięcie z mojej pracy w szpitalu. Znałem transformatory, których użyła firma 360 NETWORK do zasilania zamków i wiedziałem, co się w nich zdarzało. Miały one ukryty bezpiecznik tzw. pico-fuse. Kto o tym nie wiedział mógł spędzić dni na poszukiwaniu, bo bezpiecznik wyglądał jak opornik i znajdował się na płytce z obwodem drukowanym. Gdy bezpiecznik „siadał” transformator dalej działał i dawał napięcie, ale już nie miał potrzebngo natężenia prądu, czyli jego moc spadała drastycznie. Gdy pracowałem w Princess Margaret Hospital w obsłudze technicznej, takie same transformatory zasilały małe telewizory w pokojach pacjentów. To była najczęściej zdarzająca się awaria. W tym przypadku ten transformator zasilał elektromagnetyczne zamki w unitach i gdy bezpiecznik „siadł”, transformator nie miał wystarczającej mocy by otwierać magnetyczne zamki. Wszysto to zajęło mi niewiele ponad 5 minut. Spytałem elektryków czy mają zapasowe transformatory. Mieli, ale ich szef powiedział, że sprawdzali napięcie kilkakrotnie i transformator jest w porządku. Musi być inna przyczyna, z pewnością w oprogramowaniu. Spojrzałem na Barrego, a on bez słowa spojrzał wymownie na elektryka. Ten z ponurą miną i bez entuzjazmu przyniósł nowy transformator  i wymienił go. Zajęło to kilka minut. Przeszedłem przez wszystkie 14 unitów sprawdzając każde drzwi. Otwierały się wszystkie bez kłopotu. Szef elektryków patrzył na mnie z respektem, przeprosił za początkowe niedowierzanie. Zapytał skąd wiedziałem. Wziąłem go na bok i opowiedziałem historię ze szpitala. Bardzo był mi wdzięczny. Jego firma miała kontrakt na obsługę całej kanadyjskiej linii i ta informacja była dla niego na wagę złota. Transformator był częścią systemu 360 NETWORK, więc moja firma nie ponosiła winy. Moja legenda rosła. Barry wykonał kilka telefonów. Już nie ważne było czyja wina, że system nie pracował, ważne było, że znowu działa. Jeszcze tego popołudnia czekał na mnie samolot ”Beechcraft”, zaczarterowany specjalnie dla mnie do Winnipeg, gdzie miałem się przesiąść na rejsowy do Toronto. Beechcraft jest dwunastomiejscowym dwusilnikowym samolotem śmigłowym. Na pokładzie byłem sam, oprócz oczywiście pilotów. Drzwi do cokpitu były otwarte, więc mogłem podziwiać widok z przodu. A było, co podziwiać. Burza, przed którą uciekaliśmy w Manitoba, doszła do Saskatoon. Potężne zwały chmur kłębiły się przed dziobem samolotu. Ruszyliśmy po rozbiegu pasa startowego. Nagle na niebie ukazała się tęcza. Ale tęcza, jakiej jeszcze nigdy nie widziałem. Tworzyła pełne koło, a nie półkole jak to zwykle bywa. Startujący samolot leciał prosto w jej środek. To było niezapomniane wrażenie. Tęcza, przelewające się i kotłujące zwały jasnych i ciemnych obłoków, samolot podrzucany jak plażowa piłka i kładący się to na prawe, to na lewe skrzydło, wznoszący się, przepadający i znowu wznoszący jak szybkobieżna winda. Widziałem, że piloci w kokpicie byli obaj naprawdę zajęci by nas utrzymać na kursie i wysokości.  Szybko znaleźliśmy się ponad chmurami burzy i lot się wyrównał. Jeszcze tylko lądowanie w Regina gdzie przy okazji coś trzeba było dostarczyć. Postój miał trwać ok. 20 minut, więc wyszedłem do portu lotniczego. To nie był dobry pomysł. Wracając do samolotu musiałem pójść na górne piętro, gdzie była kontrola security. Przy pasku miałem jak zwykle nóż. Oczywiście kontrola zalazła go natychmiast, ale ku memu zaskoczeniu, kolejny już raz przepuszczono, mnie oddając mi nóż bym go sobie z powrotem założył na pasek. Nie rozstaję się z nim nigdy. Służy i jako narzędzie i do patroszenia zwierzyny i do szykowania jedzenia. Do tego stopnia jest przy mnie, że wogóle nie myślę że go mam. Teraz prawdopodobnie nikt już by mnie z tym nożem nie przepuścił, ale to się działo jeszcze przed pamiętnym 11 września. Wystartowaliśmy bez kłopotów. Potem przesiadka w Winnipeg (nóż tym razem włożyęm do bagażu) i byłem w domu przed północą. Czasem nie chce się wierzyć jak bardzo odległości nie mają znaczenia. Gdy byłem jeszcze w obozie w Niemczech, wielu Polaków zostawało w Europie ze względu na bliskość do Polski. Ja pytałem wtedy: jak długo będziesz jechał ze Sztutgardu do Warszawy? 9 – 10 godzin? Ja z Toronto w Kanadzie tylko osiem...
Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: