Przemijający czas
Z daleka od szosy (247)
Było kiedyś takie miejsce. Opowiedział mi o nim przypadkowo spotkany człowiek prowadzący na spacer psa. Ja też byłem z psem.
Pies miał na imię Shadow i był to Golden Retriver. Pies mimo młodego wieku miał bardzo myśliwską żyłkę i ciągle szukałem dla niego dzikich miejsc, w których mógłby się wyhasać. Tym miejscem był Bronte Park. Ale nie rodzinna piknikowa część po zachodniej stronie rzeki Bronte Creek, gdzie były miejsca biwakowe, grille i huśtawki dla pociech. Miejsce, o którym mówię to może tysiąc - hektarowa przestrzeń na wschód od rzeki. Może 25 km od mojego domu w Mississauga. Jadąc na zachód ulicą Dundas, która jak to w Kanadzie ciągnie się przez ponad 100 km, dojeżdża się do skrzyżowania z Hwy 25. Skręt na południe w stronę jeziora Ontario i po kilku km dojeżdżamy do Upper Midle Rd. Skręcamy w prawo w wąską drogę bez wyjazdu. Gdy droga się kończy barierą, zostawia się samochód i idzie ścieżką wydeptaną w trawie, przez ogromną dziką łąkę, w stronę lasu. Tam po kilkuset metrach dochodzi się do głębokiego wąwozu, na którego dnie płynie rzeka Bronte Creek. Ścieżka prowadzi wzdłuż jaru przez ładnych kilka km, aż do mostu na Dundas St..
Stare drzewa, szumiąca w dole rzeka, ślady jelenia i wilka, powodują, że można zapomnieć tu o cywilizacji. Po kilku kilometrach odchodzi w bok leśna zarośnięta droga, następne pół kilometra i znowu wychodzi się na dzikie pola, zarośnięte trawą, kwiatami i kępami drzew. Ciągną się te łąki jak okiem sięgnąć. Przypominają afrykańską sawannę, którą widziałem kiedyś, w innym życiu. Wśród wysokich traw można spotkać wyleżane miejsca gdzie wypoczywał jeleń, czasem kości tego, co przegrał z wilkami, ptaki wszechobecne, wysokie burzany. Gdy dojdzie się do brzegu wąwozu w dole, którego szumi wartka rzeka – ścieżka poszerza się na tyle, że można iść obok siebie.
Shadow jak zwykle buszował po najgęstszych krzakach. W pewnym momencie roztoczyła się przed nami zalana wodą przestrzeń. Skręciłem w las. Zwalone drzewa, chaszcze, podmiękły grunt. Takie przeszkody to nie nowina. Obejście rozlewiska zajęło dobre 15 min. Shadow był cały szczęśliwy. Nagle Shadow dopadł moich nóg, oparł się, zjeżył sierść, z gardła wyszedł stłumiony warkot. Ruszyłem bardzo powoli w kierunku, w którym patrzył pies. Pięć kroków, dziesięć. Przede mną leżała gruba kłoda zwalonego drzewa. Gdy byłem od niej już tylko może dwa metry, nagle nad nią ukazała się na moment piękna głowa łani. W następnej sekundzie całe zwierzę poderwało się i skoczyło w gęstwinę. Shadow skoczył za nią. Po łani pozostała tylko wygnieciona trawa. Jak to się stało, że podeszliśmy tak blisko i nie uciekła wcześniej? To instynkt” - W dzikiej przyrodzie najbardziej zauważalny jest ruch. Taka łania pozostaje bez ruchu jak najdłużej może z nadzieją, że nie zostanie zauważona. Wie, że gdy ona może zwęszyć niebezpieczeństwo to niebezpieczeństwo nie może zwęszyć jej, bo wiatr wieje w jej stronę. Ale zobaczyć może, zwłaszcza ruch, stąd to zachowanie.”
Szliśmy dalej. Skończył się las, zaczęła przestrzeń pokryta wysoką suchą trawą, w której już widać było wyraźnie świeżą zieleń młodych źdźbeł. Jak na afrykańskiej sawannie, gdzieniegdzie wyrastało stare rozłożyste drzewo. Wąska wydeptana dobrze ścieżka wiła się wśród tych traw aż po horyzont. Do samochodu było kawał drogi, ale ani mnie, ani psu się tam nie spieszyło. Co jakiś czas z boku ścieżki widać było wyleżane w suchej trawie posłanie, prawdopodobnie łani czy jelenia. Suche trawy były tak wysokie, że położywszy się w takim miejscu było się niewidocznym dla nikogo. Trasa dobiegła końca. Wąska wydeptana ścieżka wije się wśród tej wspaniałej dzikiej przyrody i dochodzi po kolejnych kilku kilometrach do miejsca gdzie stoi samochód. Cały spacer to może 6-7 km, Prawie bez śladów człowieka. Dlaczego? Otóż nazwa Bronte Park na mapie prowincji pokazuje park po drugiej stronie rzeki i wąwozu. Są tam parkingi, trawniki, miejsca do zabaw dla dzieci i ruszty do grilla. Typowe rodzinne miejsce na piknik. Nikt nawet nie przypuszcza, że po drugiej stronie głębokiego wąwozu znajduje się ta dzika przestrzeń. Dojazd jest od zupełnie innej strony, a zamknięta barierą droga zniechęca ludzi do wjazdu. W to właśnie miejsce zabierałem na długie spacery mojego Shadow.
Wielu współczesnych emigrantów z Europy nie zdaje sobie sprawy, że w Kanadzie przyroda ciągle jest jeszcze dzika i nieokiełznana. W lesie ciągle można spotkać wilka czy niedźwiedzia, które nie boją się człowieka, a zbłądziwszy na północy Ontario można dojść do Bieguna Północnego, nie spotkając ścieżki ani śladu człowieka. Przekonałem się o tym polując od lat w północnym Ontario. Niejednokrotnie wracając z wyprawy spotykałem na swoich śladach świeże ślady niedźwiedzia. W Bronte niedźwiedzi nie było, ale kojoty (rodzaj wilka) owszem.
To było w roku 1996. Jeszcze na początku lat dwutysięcznych nic się tam nie zmieniło. A potem przyszło miasto… Na obrzeżach dziczy wyrastały coraz nowe domy, powstawały całe osiedla. Coraz więcej ludzi przemierzało dzikie ścieżki. Już nie było tu tak samotnie. Gdy wróciłem z po latach z Calgary, pojechałem odwiedzić moje Bronte. Już go nie było. Teraz jest Bronte Provincial Park, ze służbowym domkiem, w którym pobierają opłaty za wjazd na pole namiotowe, a nawet na parking. Spychacze przeorały dzikie łąki, tworząc sztuczne wzgórza, które oddzielają poszczególne miejsca biwakowe. Ławki, grille. Smutno mi się zrobiło. Tyle wspomnień zamazanych spychaczem. Nazwa została, miejsce już nie to. Na skrzyżowaniu Dundas i Hwy 25, na miejscu małego Tim Hortons jest teraz restauracja Palermo Pub, a farmerskie pola zajęły wysokie budynki mieszkalne i osiedla domów. Przyszła cywilizacja. Szkoda.
Marek Mańkowski
Comment (0)