Pochwała różnorodności

Ale się porobiło


„Fluctuat nec mergitur”, głosi łacińska dewiza Paryża, „nie tonie, choć fale nim miotają”. Można ją śmiało odnieść również do idei igrzysk olimpijskich.

„Śmiała”, „zuchwała”, „zapierająca dech w piersiach” – to bodaj najczęstsze słowa, jakimi francuskie media określały deszczową ceremonię otwarcia letnich igrzysk olimpijskich w Paryżu. Rzeczywiście, spektakl przełamał wiele konwencji. Po raz pierwszy imprezę przeprowadzono poza stadionem, w dodatku – na Sekwanie. Twórcy postawili na diversité – pochwałę różnorodności kulturowej w wersji francuskiej. Stąd melanż rodzajów, gatunków i wrażliwości, począwszy od wielości rozmiarów i kształtów 85 statków, którymi spływali olimpijczycy z ponad dwustu krajów.
Zobaczyliśmy i usłyszeliśmy Lady Gagę we francuskim repertuarze rewiowym, popularną malijsko-francuską piosenkarkę Ayę Nakamurę (z towarzyszeniem Gwardii Republikańskiej), ale też francuski heavy metal i hip-hop. Nie zabrakło klasyki, w tym mocnego polskiego akcentu – solowego występu cenionego na całym świecie kontratenora i tancerza breakdance (ta dyscyplina właśnie debiutuje w Paryżu), Jakuba Józefa Orlińskiego. Kankan tancerek z Moulin Rouge sąsiadował z popisami młodego gwiazdora Opery Paryskiej, Guillaume’a Diopa.
Igrzyska są już dla nas okazją do świętowania, tym bardziej że właśnie mija sto lat od debiutu reprezentantów naszego kraju na tej imprezie. W Paryżu najprawdopodobniej zdobędziemy swój 300. medal olimpijski, jesteśmy już o krok.
Kulminacją imprezy było pojawienie się Céline Dion, która z wieży Eiffla odśpiewała „Hymn do miłości” Edith Piaf. Występem w stolicy Francji kanadyjska gwiazda wróciła na scenę po czterech latach przerwy spowodowanej przewlekłą chorobą.
Ten prawie czterogodzinny spektakl był pełen odniesień do francuskiej historii i kultury. Znalazło się w nim miejsce zarówno na artystyczny hołd dla budowniczych katedry Notre Dame, jak i liczne odniesienia do rewolucyjnego dziedzictwa Francji.
Do znanej dewizy „Wolność Równość Braterstwo” dołączono „Siostrzeństwo”: znad Sekwany wychynęły złote podobizny wybitnych kobiet-feministek, w tym rewolucjonistki Olympe de Gouges, promotorki kobiecego olimpizmu Alice Milliat czy Simone Veil, autorki francuskiej ustawy legalizującej aborcję.
Najwięcej dyskusji – głównie poza granicami Francji – wywołał układ choreograficzny z udziałem drag queens, w którym dopatrzono się parodii „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci. Francuski episkopat w specjalnym komunikacie, chwaląc zresztą całą ceremonię, ubolewał nad – jak to ujął – „scenami kpin z chrześcijaństwa”. Thomas Jolly, dyrektor artystyczny ceremonii otwarcia, odpierał te zarzuty, mówiąc w niedzielę, że nie inspirował się freskiem mistrza, a chciał jedynie przedstawić ucztę olimpijskich bogów z Dionizosem na pierwszym planie. Jeśli poszukiwać wpływów, bliżej mu było do XVII-wiecznego malarstwa holenderskiego.
Olimpiada w Paryżu ma być nie tylko świętem sportu, lecz także sztuki. A dla Francuzów również oddechem po miesiącu politycznej walki.
Internetowe polemiki z pewnością szybko przeminą. Tego wieczoru Francja, rozdzierana ostatnio politycznymi konfliktami, pokazała światu swoją artystyczną soft power. Ale nad samymi igrzyskami wiszą poważniejsze zagrożenia, nie tylko ze strony islamistów. W nocy przed igrzyskami w kilku miejscach Francji dokonano skoordynowanego sabotażu na superszybkiej kolei TGV. W wyniku podpalenia lub przecięcia kabli kolejowych sparaliżowano przemieszczanie się 800 tys. pasażerów. Śledztwo wciąż nie wykryło sprawców, choć, według dziennika „Liberation”, niektóre tropy prowadzą w stronę rodzimych organizacji anarchistycznych przeciwnych igrzyskom.
Trzeba dodać, że ze względu na bezpieczeństwo ceremonii otwarcia centrum Paryża już w połowie lipca przemieniło się w twierdzę, dostępną jedynie dla wybrańców ze specjalnymi przepustkami. Czy zablokowanie miasta i dziesiątki tysięcy mundurowych to konieczna cena sportowej imprezy? To zasadne pytania.
Szef jej komitetu organizacyjnego, Tony Estanguet, mówił, że „olimpijczycy są najpiękniejszą wersją ludzkości”. To miłe słowa, tyle że na czas igrzysk ani w Ukrainie, ani w Strefie Gazy nie zawieszono broni. Przeciwnie.
„Fluctuat nec mergitur” – głosi łacińska dewiza Paryża – czyli: „nie tonie, choć fale nim miotają”. Można ją śmiało odnieść także do idei igrzysk olimpijskich. Jasnej, a zarazem zawieszonej w powietrzu, niczym balon nad paryskim niebem.
Deskorolka to nie tylko moda, ale też historia pogłębiających się zmian klimatu. Kiedy w latach 70. władze objętej suszą Kalifornii wydają nakaz ograniczenia zużycia wody, puste baseny zaczynają służyć nastolatkom za place zabaw.
 
Szymon Łucyk

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: