Jak daleko można wyjechać na zawsze…?

Z daleka od szosy (105)

Słupsk, miasto na północy Polski, blisko morza. Ulica Generała Roi, później przemianowana na Sygietyńskiego i mała ul. Światopełka, właściwie to plac zakończony murem, za którym był teren przedszkola. Ul. Sygietyńskiego pokryta białym ubitym zlodowaciałym śniegiem, na którym wspaniale jeździło się na łyżwach przykręcanych do butów. Mroźne dni i pierwsze wspomnienia pachnącej prawdziwej choinki. To środek lat 50. Nie było wtedy jeszcze plastikowych. Po choinkę jechało się do lasu. Z babcią i siostrą własnoręcznie robiliśmy wycinanki, zabawki i cukierki by je powiesić na zielonym drzewku. I bombki, wyjmowane przez ojca jak skarb jakiś, schowane przez cały rok nie wiadomo gdzie. Zaplątane w „anielskie włosy”, niektóre poryte woskiem skapującym z prawdziwych świeczek. Czyściliśmy je, zakładaliśmy nowe nitki. W Dzień Wigilijny ojciec stawiał choinkę i zawieszał gwiazdę na szczycie. Resztę robiliśmy my pod jego kierunkiem. Mama z babcią szykowały Wigilię. 12 potraw, jak dwunastu Apostołów. Żadnego alkoholu. Karp w galarecie i po grecku, śledź, pierogi, postna kapusta, kompot z suszonych śliwek, czerwony barszcz z uszkami... W nocy rodzice szli na pasterkę a my spać z wielką niecierpliwością, by rano popędzić w piżamach pod choinkę, gdzie czekały prezenty. Wierzyliśmy wtedy, że przynosi je nam św. Mikołaj. Chcieliśmy go zobaczyć, próbowaliśmy czuwać, czasem słyszeliśmy trzask drzwi wejściowych, ale On zawsze był szybszy… Takie są moje pierwsze wspomnienia z Wigilii. Ciepłe, bezpieczne, tajemnicze i radosne. Miałem dobre dzieciństwo. Lata płynęły, przeprowadzki do Płocka, Jabłonny, Otwocka. Zmieniały się miejsca, znajomi, rośliśmy razem z siostrą, zmienialiśmy szkoły i miejsca. W tym pełnym zmian życiu jedno się nie zmieniało i trwało jak opoka. WIGILIA. Zawsze tak samo, zawsze rodzinnie i w domu. Nie było już babci, odeszła jeszcze w Słupsku. Pamiętam jak dziś, wielki czarny samochód, którym jechaliśmy wiele, wiele godzin i ciężarówkę, na której jechała trumna. Nasza kochana babcia… A Wigilia trwała. Zawsze tak samo, zawsze te same potrawy, ta sama radość i zawsze puste miejsce przy stole, z pustym nakryciem… chwila zadumy. Rok 1970, pierwsza Wigilia bez siostry. Wyjechała daleko, aż do Kalifornii. Potem okazało się, że na zawsze… A Wigilia trwała… te same potrawy, puste miejsce przy stole, zdjęcia robione przy choince z życzeniami dla siostry. Niedługo potem 1973 i znowu było nas więcej. Żona, syn. A Wigilia ciągle taka sama, te same potrawy, ta sama radość, to samo puste miejsce przy stole… I Marcin, mój syn czekający na św. Mikołaja, radosny, szczęśliwy. Rok 1986. Odszedł ojciec, odszedł na zawsze, jak babcia, jak dziadek, za wcześnie… To była smutna Wigilia… te same potrawy to samo puste miejsce prze stole… Rok 1987. Emigracja. Tylko ja, żona i syn. Pierwsza Wigilia na obczyźnie. Ulm w Niemczech Zachodnich. 12 potraw na stole. Karp w galarecie i po grecku, śledź, pierogi, postna kapusta, kompot z suszonych śliwek, czerwony barszcz z uszkami… Tylko nas troje i puste miejsce przy stole… smutno…
Rok 1988. Kanada. Pierwsza wigilia u siostry, jej dzieci, mąż. Radosna Wigilia, dwanaście potraw na stole… Karp w galarecie i po grecku, śledź, pierogi, postna kapusta, kompot z suszonych śliwek, czerwony barszcz z uszkami… i puste miejsce przy stole… Syn dorósł i się ożenił, z żoną już nie razem, ładnych kilka samotnych lat, ale Wigilia zawsze taka sama, dwanaście potraw na stole… Karp w galarecie i po grecku, śledź, pierogi, postna kapusta, kompot z suszonych śliwek, czerwony barszcz z uszkami…i puste miejsca przy stole…

Polska Pasterka w małym kościółku w Oakville, samotny spacer w nocy nad jeziorem na molo, z tańczącymi płatkami śniegu, czarną wodą i wspomnieniami… Rok 2005. Calgary, rok 2007, Warszawa. Już nie sam. Przy stole znowu miłość i przyjaźń i radość i dwanaście potraw na stole… Karp w galarecie i po grecku, śledź, pierogi, postna kapusta, kompot z suszonych śliwek, czerwony barszcz z uszkami … i puste miejsce przy stole… Rok 2008, Calgary, Wigilia, 12 potraw… Rok 2009, Calgary. Nadchodzi Wigilia, z żoną z przyrodnią córką i ma przyjechać syn z żoną z Vancouver i będzie dwanaście potraw na stole… Karp w galarecie i po grecku, śledź, pierogi, postna kapusta, kompot z suszonych śliwek, czerwony barszcz z uszkami … i puste miejsce przy stole…
Rok 2011, z powrotem w Mississauga, wigilia u siostry, niezmienna, niezmienne potrawy. Rok 2018, w Mississauga, w październiku odeszła mama w Polsce, jest już z tatą, daleko na otwockim cmentarzu, a Wigilia niezmienna chociaż znowu smutna i pusty talerz dla gościa ma nowe znaczenie...
Rok 2021, daleko od szosy, w Welland, nadchodzi Wigilia z wiszącym nad nami wirusem COVID19. To już drugi rok bez Pasterki, bo się gromadzić nie wolno. Ale Wigilia taka sama. Z żoną, córką przy stole, syn i wnuk w dalekim Vancouver, siostra w Mississauga. Ale razem. I dwanaście potraw i puste miejsce przy stole i tylu już odeszło na zawsze, ale Wigilia trwa. Niezmienna.
68 Wigilii, wszystkie takie same, tylko ludzie czasem ubywali, ale tak naprawdę to zawsze byli i są w pamięci, nawet gdy odeszli na zawsze. Gdziekolwiek nie poniosą nas losy, nie zapominajmy o tradycji Wigilii, nie zmieniajmy jej, nie dostosowujmy do niczego. Ta tradycja, to nasza pamięć, nasze korzenie, dzieciństwo i Świat. Wigilia w polskiej tradycji jest jak skała. Niezmienna. Taka powinna pozostać na zawsze.

Cdn. Marek Mańkowski

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: