Do Kanady – 12

Z daleka od szosy (164)


Ciąg dalszy mojej drogi do Kanady. Jest rok 1984, mieszkamy prawdziwie z daleka od szosy, chociaż jeszcze w Polsce. Opisywałem ostatnio spotkanie z wielkim odyńcem na odludziu.
Inne bliskie spotkanie z dzikami miałem, gdy szedłem o świcie do szosy do autobusu by pojechać odebrać samochód z naprawy. Zanim doszedłem do szosy, poczułem nagle zapach dzików. Zapach bardzo charakterystyczny. Po lewej stronie, tuż przy leśnej drodze na małej skarpie leżały sobie trzy dziki. Miałem szczęście. Udało mi się przejść obok nie płosząc ich. Ten zapach zapamiętałem na długo. Gdy gmina naprawiała drogę w okolicy, załatwiliśmy z operatorem wielkiej równiarki, że wyrównał nam całe półtora kilometra naszej drogi dojazdowej. Wszystko było dobrze, droga miała piękny profil i przez pole miała nawet zrobione rowy po bokach. Tak było do pierwszych deszczów. Wracając w piątek z trasy, przejechałem naszą bramę i tu zaczął się poważny kłopot. Droga przez pole wiodła dość ostro w górę. Świeża glina na nawierzchni była tak śliska, że samochód tańczył z lewej na prawo, jadąc bardziej bokiem niż przodem. Tylko moim rajdowym umiejętnościom zawdzięczam, że dojechałem pod dom. Po drodze minąłem zakopane w rowie i w polu trzy osobowe samochody z warszawską rejestracją, gazik Czarnego utopiony po osie w polu i naszego Lublina z beczką wody, też obok drogi. Okazało się, że przyjechali goście z Warszawy by nas odwiedzić na „gospodarstwie”. Świeżo zrobiona droga, była pokryta gliną i po deszczu, mimo że równa, stała się nieprzejezdna. Na drugi dzień pojechałem do PGR i załatwiłem spychacz na gąsienicach, który powyciągał z pola wszystkie samochody. Zabawy było, co niemiara. Kończyła się jesień, przyszły przymrozki i woda dowożona w cysternie zaczynała zamarzać. Co tydzień byliśmy w Olsztynie u mechanika, który obiecał nam naprawę pompy głębinowej i co tydzień nas zwodził albo go nie było. W końcu nasza cierpliwość się skończyła. W sobotę, pod koniec listopada zaparkowaliśmy przy domu mechanika i czekaliśmy. Wrócił do domu tuż przed północą. Po cichu weszliśmy za nim do jego przydomowego warsztatu. Tym razem nie pytaliśmy, kiedy naprawi. Chcieliśmy naprawy teraz. Mechanik zaczął jak zwykle się wymawiać, obiecywać, że za kilka dni to już na pewno będzie pompa gotowa. Czarny wyciągną pistolet (w PRL można było dostać wszystko, gdy się miało pieniądze i wiedziało gdzie szukać). Mechanik zbladł. Powiedzieliśmy, że nie wyjdziemy bez naprawionej pompy. Zabrał się za robotę trzęsącymi rękami…
 Na Łopkajny wróciliśmy ok. 3 nad ranem. Z pompą głębinową naprawioną i sprawdzoną. W między czasie skończyliśmy całą hydraulikę, doprowadziliśmy wodę do domów, zrobiliśmy łazienki i ubikacje i wielki „septic tank”. Wszystko było gotowe na ten jeden motor, który miał nam dać upragnioną „wodę życia”. Czarny zatrudnił do tych prac hydraulika, ja robiłem wszystko sam, oprócz głębokiego na półtora metra i długości trzydziestu metrów rowu od studni głębinowej do mojego mieszkania. Rów pomógł mi kopać brat mojej żony, Andrzej. Hydraulika w tamtych czasach w Polsce to nie było lutowanie miedzianych rurek, które się tutaj w Kanadzie tnie małym ręcznym przyrządem. To były grube ocynkowane rury żelazne, które trzeba było ciąć piłką do metalu i gwintować wszystkie końcówki przed połączeniem. Mój teść był hydraulikiem, więc od niego pożyczyłem wszystkie narzędzia. To nie było łatwe. Energii starczyło mi do doprowadzenia wody do łazienki i ubikacji. Żona Małgorzata brała brudne naczynia do miski i myła je pod kranem w wannie. Ja jeździłem w drogę z pomocami szkolnymi. Tak trwało do momentu, w którym Małgorzata zachorowała na ostrą grypę. Gdy wykorzystałem już ostatni czysty talerz i szklankę, zapakowałem wszystko do miski i wziąłem do wanny by umyć. Nie dokończyłem. Do dziś nie wiem jak Małgorzata potrafiła sobie tak z tym radzić. Zostawiłem talerze, wziąłem narzędzia i w kilka godzin doprowadziłem wodę do kuchni, bojlera i kuchennego zlewu, po czym już w ciepłej wodzie dokończyłem mycie naczyń w kuchni, przy zlewie. Małgorzata długo się do mnie nie odzywała.
Cdn. Marek Mańkowski

 

 

 

Powiązane wiadomości

Comment (0)

Comment as: